Blue Flower

Przedstawiamy bardzo osobisty tekst Andrzeja Ruszczaka, od lat zafascynowanego Huculszczyzną, a szczególnie osobą i twórczością Stanisława Vincenza. Autor spędził wiele lat na poszukiwaniach śladów wielkiego pisarza. Zbierał wspomnienia, cytaty, odwiedzał miejsca zarówno w Karpatach, jak i Zachodniej Europie. 

 По стороні Станіслава Вінценза - Переклад на yкраїнську мову


Antygona: „Jestem z tych co kochają, a nie z tych co nienawidzą”

Stanisław Vincenz - przedstawienie osoby

Stanisław Vincenz pisarz, filozof, „orędownik zbliżenia narodów”, autor książki Na wysokiej połoninie, w której zawarł swoją wielką miłość do Huculszczyzny, urodził się w Słobodzie Rungurskiej w 1888 r., gdzie jego ojciec Feliks miał kopalnię ropy naftowej. Matka Zofia była córką Stanisława Przybyłowskiego właściciela dworu w Krzyworówni, w którym pisarz spędził dzieciństwo pod opieką huculskiej niani Pałachny Slipenczuk. To dzięki nim zrozumiał i pokochał Huculszczyznę, której pozostał wierny do końca życia. Po śmierci ukochanego dziadka siedemnastoletni wówczas Staś napisał wiersz:

"Huczy wiatr po lesie
Śni żałobne sny
W cichych szumach niesie
Ciche łzy"1

W 1952 r. w liście do Bazylego Przybyłowskiego wspominał: „Pamiętam pogrzeb mego Dziadzia w roku 1905 na Boże Narodzenie. Takich tłumów ludzkich u nas w górach chyba nie widziałem, było tak ciasno, że jakiś stary gazda ze świecą w tłoku podpalił mi włosy.2"

Uczył się w gimnazjum w Kołomyi i Stryju. Pracę doktorką obronił na Uniwersytecie Wiedeńskim. Materiały do habilitacji spłonęły w czasie I wojny światowej w dworze dziadka w Krzyworówni.

S. Vincenz na Młaczkach (1938 r.) Tu zbacza ścieżka do wodospadu Huk (największego w Czarnohorze) na potoku Huczek (nazewnictwo wg mapy Wojciecha Krukara Czarnohora 2013)

 

W latach 1926-1940 mieszkał w Bystrcu pod Czarnohorą. Drewniany dom zbudowali mu huculscy przyjaciele. Po wkroczeniu wojsk sowieckich we wrześniu 1939 r. został aresztowany przez NKWD. Był więziony w Stanisławowie. Zwolniony dzięki wstawiennictwu znajomych pisarzy ukraińskich, uciekł wraz z rodziną przez Czarnohorę na Węgry w maju 1940 r.

Po wojnie mieszkał we Francji i Szwajcarii i tam zmarł w 1971 r. Pochowany jest w Krakowie na cmentarzu Salwator.

Anna Łaskurijczuk (z huculskiej rodziny S. Vincenza3) pisze w liście (z 1989 r.) do Ireny Vincenz: „nie ma takiego dnia, żebyśmy nie wspominali wszystkiego, co minęło i słów, które zostawił nam Pan Doktor Vincenz.”

W 2010 roku w Bystrcu na przysiółku Skarby, w miejscu gdzie stał dom Stanisława Vincenza, Towarzystwo Karpackie i Towarzystwo „Huculszczyna” postawiły krzyż i tablicę pamiątkową ze słowami I. Franki „Wierzę w siłę ducha”.
(Powyższy tekst został napisany wspólnie z Andrzejem Wielochą, został przetłumaczony na jęz. ukraiński przez Saszę Nużnego. Jest to tekst do plakatu Towarzystwa Karpackiego projektu Andrzeja Wielochy. Plakaty będą rozprowadzone w Bystrcu i okolicy w 2017 roku.)

Dom S. Vincenza w Bystrcu, przysiółek Skarby (1939 r.) , jedno z ostatnich zdjęć 

 

Aby autor Połoniny przedstawił siebie i swoje dzieło, warto zacytować obszerny fragment listu, który napisał do Wołodymyra Poleka4: „Urodziłem się w Słobodzie Rungurskiej 30 XI 1888 r. Ojciec mój Feliks był znanym pionierem naftowym na tym terenie, ale niesłuszne byłoby określenie go jako kapitalisty, nawet narodowo nie należał on jeszcze do tej fazy dziejowej, w której jako rzymski katolik musiał być określony jako Polak, gdyż nie język decydował wówczas o wszystkim, a pamiętam dobrze, że wykładowym językiem w gimnazjum był niemiecki. Ojciec wybrał jako język ukraiński, zwany wówczas ruskim czym ściągnął na siebie niechęć katechety, który był w dodatku pochodzenia włoskiego. W każdym razie, jak podkreślał, panowała wówczas przyjaźń między współobywatelami (a tym bardziej) sąsiadami obu wyznań.

Jeśli chodzi o mnie to życie naszej rodziny tak było związane z krajem i z grupą chłopską-huculską w szczególności, że więcej miałem wspomnień bliskich z praktyki kultu cerkiewnego greckiego niż łacińskiego. Toteż muszę się przyznać, że po ustanowieniu naczelnika wyznania Kardynała Slipyja miałem sporo radości, że ten miły mi osobiście kult, na którym opiera się zresztą cała moja książka „Na wysokiej połoninie”, może dalej istnieć. Czy to oznacza zacofanie? W moim najgłębszym przekonaniu wcale nie. Przede wszystkim moja najbliższa rodzina nie była zacofana. Prawie groteskowy szczegół, że moja prababka budowała świątynie żydowskie w charakterze protektorki, a choć nikt w naszej rodzinie nie był pochodzenia żydowskiego, może wywołać zdziwienie, ale nie zdziwi chyba nikogo, kto zna dawniejsze epoki historyczne. Tak samo część rodziny budowała świątynie greko-katolickie, co jest uwydatnione w napisie w cerkwi w Krzyworówni, może jeszcze istniejącym.

Owym epokom to należy przyznać, że nacjonalizm może jeszcze nie był się narodził. W moich wspomnieniach nie mogę się doszukać żadnych niechęci narodowych albo wyznaniowych. Przeciwnie. Moja Matka dzięki temu, że urodziła się w Krzyworówni, należała do zasięgu gospodarstwa pasterskiego i jak Panu wiadomo z lektury mojej książki – także ja znałem lepiej niż ktokolwiek staroświecki typ życia, język i obyczaj mego kraju. Chcę wspomnieć tu wcale ważny dla mnie szczegół, że karmicielka mojej Matki, a moja Niania Pałachna Slipeńczuk, zamężna Rybeńczuk z osiedla Tarnoczka w Krzyworówni wywarła na mnie największy wpływ, jaki na dziecko można wywrzeć.

Przede wszystkim w dziedzinie języka. W okresie kiedy zacząłem się uczyć po francusku, a miałem z tym niemałe trudności, upominała mnie bardzo sugestywnie: „Szje budesz maty czejes howoryty panskymy jezykami, a teper howory po ludsky. Taj pamiataj donyku abys nykoły ludskoho języka nie zabuwaw!5” Widzi Pan zatem, że językiem ludzkim dla mnie miał być język huculski względnie ukraiński. Z tym w naszej rodzinie nikt nie walczył i wynikiem tego że posłuchałem mojej niani Pałachny jest książka "Na wysokiej połoninie", bo szczerze mówiąc zanim jakąś stronę napisałem, obmyślałem ją w języku ludzkim.

Co do niani Pałachny to trzeba jeszcze dodać szczegół niewątpliwie zabawny, choć dla Hucułów charakterystyczny. Zarówno ze względu na to jak rozpuszczają dzieci, jak też z powodu małego poczucia rzeczywistości o ile chodzi o społeczeństwo poza nimi. Moja Matka niewątpliwie mnie rozpuszczała ale tego było mało dla niani Pałachny. Zawsze brała mnie w „obronę”, choć widocznie niepotrzebnie, mówiąc między innymi półszeptem i jak gdyby tylko do mnie: „Korołem budesz donyku.” Oczywiście takie powiedzenia irytowały moją Matkę. Pamiętam dobrze jak oburzała się nieraz: „Co ta stara ogłupia dziecko. Co to ma za sens. Jakim królem?” Pałahna odpowiadała niezachwianie: „Ludskim korołem!6

Teraz przechodzę do rzeczy ważniejszej może niż wspomnienie z dzieciństwa, a mianowicie do pomnika Franki. Tutaj należy przede wszystkim sprostowanie. Otóż mimo królewskiego proroctwa Pałachny, pozostało mi tyle zdrowego rozsądku, że nie ważyłem się podpisać na hołdzie złożonym France, tak jak głosi wersja podana przez Pana, która mija się z prawdą. Faktyczny napis był taki: WIRJU W SYŁU DUCHA (cytat Franki po ukraińsku) i komentarz po polsku: Synowi tej ziemi, i daty, nic więcej. Zatem ani „na pamiątkę” , ani „Dr Vincenz” nie było.

Mam na to nawet pewien dowód na piśmie, a mianowicie nasz przyjaciel dr Hans Zbinden, prezes szwajcarskiego związku pisarzy, po powrocie ze Słobody do Berna w r. 1939 w początku września, napisał artykuł ogłoszony w „Berner kleiner Bund” pt. Sturmische Fart7, w którym ze wzruszeniem wspomina napis na pomniku Franki i podaje go jako memento dla wydarzeń wojennych.

I jeszcze kilka danych biograficznych. Początkowe klasy przechodziłem prywatnie w domu, wraz z nauką języków obcych. Od 11 roku życia uczęszczałem do gimnazjum klasycznego w Kołomyi, a jako niespokojny duch wędrowałem po różnych gimnazjach galicyjskich, aby wreszcie zdać maturę w Kołomyi.”

Na schodkach domu w Bystrcu w 1938 r.: od lewej S. Vincenz, Irena Vincenz z psem Bimbo, NN

 

Moje spotkanie Stanisława Vincenza

Autor Połoniny stał mi się znany dość późno, bo w drugiej połowie lat 80-tych XX wieku (to jest już w drugiej połowie mego życia). Przeczytałem o nim w artykule Jacka Woźniakowskiego. Pracowałem wtedy w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie i była to praca niezwykle ciekawa, wiele można było się nauczyć. Ale nie starczało już czasu na dodatkowe zajęcia. Komplet Na wysokiej połoninie widziałem wtedy w antykwariacie na Placu Zamkowym. Jednak nie mogłem go nabyć ze względu na cenę.

Więcej czasu znalazłem, gdy przeprowadziłem się do Gdańska. Wtedy wypożyczałem z pobliskiej biblioteki publicznej kolejne tomy Połoniny. Później udało się skompletować całość, w tym wydanie z 1936 r. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, czy wszystkie małe wioski z mapy dołączone do Zwady istnieją naprawdę. Później przyszło zainteresowanie Huculszczyzną i częste odwiedziny w bibliotece PAN. Tak że zanim pierwszy raz odwiedziłem tamte okolice, miałem już spory zasób wiadomości. Od tego czasu nie rozstaję się z Połoniną. Jednak dotychczas niektóre jej wątki zakryte są dla mnie cieniem tajemnicy i tak z pewnością już pozostanie. Tak na przykład rozdział Prawa strona tekstu8, opisujący spotkanie Dobosza w „ogromnym namiocie” z królem, mistrzem Rafaelem, księciem i księżniczką (jego siostrą). Chociaż po spóźnionej lekturze Olgi Tokarczuk Ksiąg Jakubowych wydaje mi się, że zdołałem się trochę przybliżyć do zrozumienia roli kobiety w Talmudzie, czy może w Piśmie Świętym, znaczenia słów „Kobieta piękna bez oczu”. Ale na pełne zrozumienie może przyjdzie jeszcze czas?9

Teraz wiodąc życie samotnego, niespiesznego „rentiera” (tak nazwał mnie jeden z kolegów z „towarzystwa pasterskiego”) mam siłą rzeczy jeszcze więcej czasu. Ale zmęczony umysł może pracować „jak słaby pływak rzucony na głęboką wodę” (Jerzy Giedroyć).

Do zajęcia się tematem, który jest w tytule niniejszej pracy, skłonił mnie, przedwieczornym telefonem, kolega Janek Skłodowski. Ale zbliżał się już wieczór i był to akurat jeden z dni, w których nie mam ochoty na czytanie czegoś poważniejszego, nie mówiąc o pisaniu, odpowiedziałem bez wielkiego entuzjazmu. Wystarczyło przespać noc i sprawę zobaczyłem w jaśniejszym świetle. Bo jak mawiał po ukraińsku „mędrzec spod Czarnohory”, o którym będzie niniejsza opowieść: „Ranek mądrzejszy od wieczora”. Ale jeszcze poprzednio, podczas jednego z objazdów podbeskidzkich miejscowości, namawiał mnie do spisania spotkań z ludźmi na Huculszczyźnie Piotr Kamiński (przyjaciel z wielu przejść w Czarnohorze i nie tylko), ale wtedy jakoś ten pomysł nie skonkretyzował się.

Ileż to razy chodziłem „bystryckimi płajami” nie zdając sobie sprawy, że autor Połoniny też na nich przebywał. Ale wystarczy tylko zamknąć oczy w ciszy poranka opuszczonego przez domowników mieszkania i bardzo łatwo wyobrazić sobie jak pisał: „Na płajach tych taka tęsknota zatula oczy i nagle otwiera, że widać od razu na zakręcie nie tylko tych ludzi, do których zajdzie się w ciągu dnia, ale i tych, którzy są całkiem daleko. … Ale i tych wszystkich, których na żadnych płajach ziemskich nie spotkacie.” Kości ich daleko, „a te osoby same nie gdzie indziej, lecz na naszych płajach właśnie się przechadzają”. Mogę sobie wyobrazić, że z pewnością mogło tak być, gdy podchodziłem z Bystrca nad potokiem Czerłeny starym doboszowym płajem, a On odpoczywał przy samotnej sośnie lub za zakrętem powyżej. To przecież tutaj poniżej nad potokiem widziałem ślad wilka, czy wilkołaka, odciśnięty w zamarzniętym śniegu. Miejsce to urokliwe. Marzy się, żeby było tak jak w wierszu Wandy Czubernatowej:

"Kie za wantom cupne
przywre cicho ocy
stary świat przed nimi
jak zywy wyskoczy"10

W niniejszym tekście chciałbym przywołać jeszcze raz relacje z rozmów z ludźmi, którzy osobiście znali Stanisława Vincenza (rozproszone na łamach tomów Almanachu Karpackiego Płaj), cytaty z jego dzieła oraz wspomnienia i komentarze autora do Połoniny zawarte w czasopiśmie Regiony (kwartalnik społeczno-kulturalny wydawany przez Fundację Kultury Wsi) w latach 1993-2001, a liczące ogółem 460 stron.11

Będzie to tekst bardzo dla mnie bliski, żeby nie powiedzieć osobisty, bo: „Zawsze za literami stoi czyjaś ręka, zza zdań wychyla się czyjaś twarz.” (Olga Tokarczuk tamże) Jednocześnie tekst bardzo daleki od wszelkich opracowań naukowych.

Opowieści z czasów II wojny światowej i nie tylko

Poniższe opowieści nie dotyczą bezpośrednio S. Vincenza. „Zebrały się” niejako przy okazji. Jednak, jak mi się wydaje, dotyczą „tego co zostawił nam Pan Doktor” – uczą spotkań i rozmów o losach i duszy ludzi.12

B.A. (ur. w 1930 r.), Krzywopole przysiółek Pod Kostryczą (14 VII 2002 r.). W wieku 19 lat był podejrzany o współpracę z sowietami. Złapany przez żołnierzy UPA, związali mu ręce od tyłu kolczastym drutem z I wojny światowej z płaskimi kolcami [takiego drutu używała armia rosyjska] i przywiązali do drzewa. Żołnierz bawił się pistoletem, a obok były ciała pomordowanych ludzi.13

Gospodarz M. z synem (fot. dr Włodzimierz Witkowski 2002 r.)

M. (lat ok. 70) Krzywopole przysiółek Kityłiwka. W wieku 17 lat został powołany „jako ochotnik” na szkolenie dywizji SS Hałyczyna w Hiszpanii, przez 7 dni głodował, w końcu lekarz zlecił zwolnienie do domu. Pod koniec lat 1940-tych podczas obławy wojsk sowieckich został postrzelony w ramię i klatkę piersiową, z ciężkim krwawieniem był wleczony za ręce do lasu i tam porzucony. Nie dobito go żeby się męczył, jak mówili żołnierze za karę „bo oni do nas strzelają”. Uratowany przez ludzi, nie był w szpitalu, przez 3 tygodnie przychodziła pielęgniarka na zmianę opatrunku. Teraz pokazuje klatkę piersiową pokrytą jedną wielką blizną. Żyje sam z pomocą syna, pielęgnuje krowę - żywicielkę. Poczęstował nas serem własnej roboty. A jak wracaliśmy wyniósł jeszcze na ścieżkę ser i podarował kierownikowi wyprawy drewniany krzyż rzeźbiony przez dziadka (na zdjęciu poniżej).14

 

Wasyłyna Prokopyszyn (ur. w 1937 r.), notatka z Bystreca 4 IV 2016 r. Opowiadała o Parasce Czornysz, córce Aleksandra, synowej Wasyłyny Czornysz, partyzantce UPA, która poległa w walce z wojskami sowieckimi w 1952 roku nad potokiem Ruskim. Miejsce to upamiętnia metalowy krzyż z tabliczką. Jej mąż Iwan (ur. w 1902 r.) w swoim gospodarstwie hodował owce i krowy, pracował też przy wyrębie lasu. Później był dowódcą oddziału UPA pseudonim Sribnyj, syn Wasyl (ur. w 1933 r.) był w jego oddziale, razem polegli w walkach. Została córka. Rodzina została wywieziona do Chabarowskiego Kraju, a chata spalona.15

Opowiada Wasyłyna Mohoruk z Dzembroni Niżnej (lat ok. 70), 30 III 2016 r.:

"Zdarzyło się to około 1968 r. Szłam z Dzembroni Niżnej na Koszeryszcze i Na Płoszczach (wtedy tam była tołoka - pasła się chudoba) zobaczyłam jak ścieżką idzie kobieta, myślałam że to znajoma Anna Martyszczuk Sementulokowa, ręce miała założone do tyłu, ubrana w biały sweter, brązową spódnicę, białe wełniane skarpety, na głowie chustka w grochy. Doszłam do niej po cichu na odległość ręki bo chciałam ją przestraszyć. Wyciągnęłam rękę, a tu nie było nic, bo ta schowała się za stóg siana. Wtedy szukałam jej, biegałam wokół stogu. Znikła w lasku Kamenysty. Widziała to starsza już Kozmicha, która mieszkała Na Płoszczi i jak mi opowiadała później dziwiła się, dlaczego biegałam wokół stogu.

Dowiedziałam się później, że Pawłycha Wołyniuczka widziała w 1945 r. jak w tej samej okolicy banda prowadziła na stracenie dziewczynę z Żabiego zupełnie tak samo ubraną z rękami związanymi od tyłu. "

Dmytro, mąż Wasyłyny, poświadczył: "to wierna prawda, to nie może być kłamstwo". Wasyłyna chroniła się przed wywózką na Sybir w lasach, mieszkała w kolibie w okolicy Rafajłowej.

Spotkanie, którego nie było. Wypada zacząć od spotkania w Bystrcu, do którego właściwie nie doszło, bo spóźniłem się o 3 lata. Działo się to w sierpniu 1995 r., gdy z Saszą Nużnym podchodziliśmy na grzbiet Kostrzycy z zamiarem przejścia do doliny Prutu. Już dość wysoko na połoninie Psariwka napotkaliśmy samotne, najwyżej położone gospodarstwo, do którego zaszliśmy zmuszeni przez deszcz, gospodyni, Anna, bardzo miło nas przyjęła, tak że postanowiliśmy zanocować. Pytałem o S. Vicenza. Okazało się, że wujkiem gospodyni był Petro Biłohoływy, który zmarł 3 lata temu. Był to huculski przyjaciel S. Vincenza, który pomagał w jego ucieczce na Węgry w maju 1940 r. O tym będzie mowa dalej. Gospodyni z żalem mówiła, że on by nam dużo opowiedział. Mówiła, że więcej nic nie wie i była bardzo zajęta pracami na gospodarstwie. Postać Petra myśliwego barwnie opisał Hans Zbinden, szwajcarski przyjaciel S. Vincenza16. O nim też pisał A. Vincenz: rodzicom udało się przedostać na Węgry „dzięki pomocy zaprzyjaźnionych kłusowników huculskich”. W wielu publikacjach powtarza się informacja, iż Petro za tę pomoc był zesłany na Sybir. W Muzeum I. Franki była nawet jego fotografia z zesłania. Informacja ta nie znajduje potwierdzenia w korespondencji Mariczki Mohoruk z Vincenzami. Tą błędną informację prostuje też Wasyl Biłohołowy (Marko był jego wujkiem)17.

Pierwsza wizyta w miejscu gdzie stał dom Stanisława Vincenza. Wrzesień 1996 r. Na miejsce zaprowadził mnie młody chłopak mieszkający po sąsiedzku (w znaczeniu huculskim), a spotkany w chatce leśników w górnym Bystrcu. Na wyraźnie splantowanym terenie był kopczyk z gliny (prawdopodobnie w miejscu kuchni), kilka opartych na nim spróchniałych desek, cienkie pieńki po ściętych drzewach samosiejkach. Dwa narożniki kamiennej podmurówki, obsunięte z niej kamienie. Tuż obok kasztanowiec i stara jarzębina. W dole na skraju zagajnika trzy limby, którym sztuczne środowisko niezbyt służy. Parę lat później kopczyka już nie było, został zniszczony przez zwózkę drewna.

Rozmowa z Iwanem Kikinczukiem (lipiec 1992 r.), ostatnim starym zielarzem w Bystrcu18. Poznałem go na rok przed śmiercią. Pokazał egzemplarz "Na wysokiej połoninie: Prawda starowieku", który podarował mu Andrzej Vincenz. Iwan chwalił tę książkę, mówił że jest mu bardzo przydatna, bo zawiera przymówki. Obiecałem przywieźć następne tomy Połoniny, ale tego już nie zdążyłem spełnić. Wspominał, że widział jak aresztowany S. Vincenz, po nieudanym przekroczeniu granicy z Węgrami, był prowadzony przez sowiecki patrol koło jego chaty, a włosy rozwiewał mu wiatr. O perypetiach S. Vincenza na granicy węgierskiej będzie mowa dalej. W 1991 r. reżyser Zbigniew Czechowski nakręcił film Bliższe Ojczyzny. Na tym filmie jest zarejestrowana wypowiedź I. Kikinczuka: „Świętej pamięci Vincenz, niech Bóg da mu carstwo niebieskie, żył z ludźmi, ludzie go poważali i on poważał ludzi, sam jeden człowiek nic nie znaczy, a Pan to był uczony. Żył z narodem płacił dobrze (za wykonaną pracę), kolędował z sąsiadami, był zapraszany na wesela, to był uczony człowiek, filozof, był bardzo mądry. Niech Pan Bóg da mu odpoczynek na tamtym świecie. Jednego roku S. Vincenz dał 100 złotych jako ofiarę na cerkiew podczas kolędy19, inni dawali po 2 zł, a najbogatsi po 5 zł. Vincenz był zapraszany przez sąsiadów na przyjęcia, pewnego razu w zimie były wielkie śniegi, a przyjechał Mychajło Budzianowycz i zabrał go na zabawę (jego gospodarstwo położone było wysoko w przysiółku Ruski, obecnie jest już opuszczone). Umarł Vincenz, ale wspominam go dobrym słowem za to, że był takim człowiekiem. Jego już nie ma, a może przez sto lat naród o nim nie zapomni. Dzisiaj proszę Boga za jego duszę” - powiedział zdejmując czapkę.

Autor niniejszego opracowania z pieskiem nieznanego imienia, w 2002 roku w czasie w II Wyprawy Naukowej Studentów Architektury Politechniki Łódzkiej (kierownictwo i fotografia: dr Włodzimierz Witkowski)

W poszukiwaniu listów S. Vincenza

Przeglądając Inwentarz rękopisów Biblioteki Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Wrocławiu. Archiwum Stanisława Vincenza, Wrocław 199820 znalazłem nazwiska typowo huculskie. Niektóre z nich znałem ze wspomnień Autora, a inne z zapisków Ireny Vincenz zamieszczanych w kwartalniku społeczno-kulturalnym Regiony pt. Rozmowy ze Stanisławem Vincenzem. Skojarzenie tych dwóch pozycji pozwoliło mi dotrzeć do adresatów listów.

Mariczka Mogoruk (por. Płaj 35 s. 44-52)21. Znalazłem ją jako pierwszą. Urodziła się w 1927 r. W latach 1938-1940 pomagała w obsłudze kuchni w domu S. Vincenza. Gdy trafiłem do niej, miała 81 lat. Nie żyje od kilku lat. Mieszkała w przysiółku Ruski, wysoko nad górną granicą lasu. Pierwszy raz szliśmy skomplikowaną drogą początkowo nad potokiem Ruski, później w górę na stok do lasu i nieraz bezdrożem do grzbietu, dalej przez dwa zalesione wzniesienia. Ogarniały już wątpliwości, na szczęście przy drodze w lesie pojawiła się okazała krowa. To dodało otuchy – może już blisko. I rzeczywiście za trzecim wzniesieniem w kotlince pojawiły się zabudowania. Było to gospodarstwo Mariczki, a krowa okazała się jej główną żywicielką. Droga zajęła około 2,5 godz. Gospodyni przyjęła nas, jak to zwykle na Huculszczyźnie, bardzo życzliwie, była tradycyjna kulesza z bryndzą, bystrecka gorzałka (tej używaliśmy bardzo umiarkowanie – czekało 2 godz. zejścia). Ze swojej pracy w domu S. Vincenza Mariczka pamiętała bardzo mało, miała wtedy 12-13 lat. Zapamiętała, że odwiedzało go wielu gości z Polski, Francji i Szwajcarii. Irena Vincenz nauczyła ją grzecznościowego zwrotu po francusku, ale tego wstydziła się używać, mówiła po ukraińsku lub polsku. Pokazywała fotografie, które przysyłali jej Vincenzowie ze Szwajcarii. Szukała listów od Vincenzów, ale nie mogła znaleźć. Powiedziała żeby przyjść za tydzień. Pokazała lepszą drogę: ścieżka wprowadza na grzbiet, zejście do gospodarstwa – obecna siedziba Wojtka, dalej szeroką drogą, zwaną przez Mariczkę trakatorna, stokiem Kostrzycy do doliny potoku Czornyszewski. Droga ta, obecnie mniej używana i zarasta. Po tygodniu oczywiście przyszedłem do Mariczki, ale już sam. Pokazała wtedy list dyktowany przez S. Vincenza jego żonie Irenie. List ten, formatu A4 był starannie złożony 4 razy i przechowywany w ukryciu. Z tego powodu był trudny do sfotografowania na miejscu. Prosiłem Mariczkę o wypożyczenie, na dwa dni, do reprodukcji w Werchowynie, nie chciała się zgodzić, mówiła to jakby wydała Vincenza z chaty. Później dotarła do Mariczki Karolina Kwiecień, udało się jej zrobić reprodukcję.

Wujkiem Marijki był Czuperczuk Ilko, rodzony brat jej mamy. Wasyłyna Mohoruk z Dzembroni Niżnej wspomina go jako silnego, wąsatego, dzieci bały się go. S. Vincenz starał się o umieszczenie go w szkole kadetów. Do tego konieczna była zmiana nazwiska tak, żeby miało polskie brzmienie: „Czuperczyński”, ale na to nie zgodziła się jego matka. Został on później znanym choreografem i tancerzem22,

Marija Ihnatiuk, córka Anny Łaskurijczuk. Obecnie mieszka w Werchowynie w przysiółku Bezwidne (na niektórych mapach obdarzony karykaturalnym spolszczeniem „Bezwodnik”, kojarzącym się z terminem chemicznym). Pierwszy raz odwiedziłem Mariczkę w lipcu 2008 r. Opowiedziała wtedy o swojej rodzinie. Jej mama Anna urodziła się w 1903 r. Jej mężem był Wasyl Łaskurijczuk, nieślubny syn Marii Łaskurijczuk, wówczas wdowy, i Stanisława Przybyłowskiego, czyli rodzonego brata matki S. Vincenza, we wsi zwanego „Paniczem”23 (ich ojcem był Stanisław Przybyłowski, dziadek S. Vincenza, właściciel dworu w Krzyworówni, marszałek szlachty powiatu Kosów). Mariczka do dziś wspomina „Panicza”, iż przyjeżdżał do jej mamy konno. Anna z Wasylem mieszkali w chacie zbudowanej przez dziadka Anny, Petra Zubiuka. Mieli czworo dzieci. Rodzicami chrzestnymi syna Wasyla byli Irena Vincenz, Hans Zbinden i Paraska Szekeryk żona Petra Szekeryka Donykiwa24. Dzięki staraniom S. Vincenza Wasyl ukończył 2 klasy gimnazjum w Warszawie. Mariczka ukończyła przed wojną 4 klasy w polskiej szkole. Naukę musieli przerwać, bo wybuchła wojna. W 1950 r. Anna z mężem i synami Wasylem i Marianem zostali wywiezieni na Sybir za rzekome udzielanie pomocy partyzantom UPA. Ich chata została zburzona, a cały dobytek przepadł (pasieka, owce i krowy). Córki musiały zamieszkać u sąsiadów. Z zesłania wróciła tylko Anna. Maria Wspomina pogrzeb swego dziadka Stanisława Przybyłowskiego (ok. 1935 r.) na cmentarzu w Krzyworówni, kiedy to ojciec trzymał ją nad grobowcem. Pamięta, że były tam stare trumny jeszcze nie zniszczone, a jedna brązowa szczególnie okazała. Grobowiec ten zrównano z ziemią za czasów sowieckich. Obecnie w tym miejscu jest metalowy krzyż, a w trawie daje się prześledzić zarys fundamentu. Wnuczka Mariczki skończyła studia prawnicze, a wnuk medycynę (interesuje się dawną Huculszczyzną), pracują w swoich zawodach. W 1991 r. odwiedził Krzyworównię i Bystrec Andrzej Vincenz, gościł wtedy u siostry Mariczki - do jedzenia była, oczywiście kulesza z masłem (prosił o mniej masła i o drewnianą łyżkę).

Od czasu pierwszej wizyty zachodzę do Mariczki corocznie i zawożę publikacje dot. S. Vincenza (obowiązkowym poczęstunkiem jest kulesza z masłem, bryndzą  i herbata), a ona odwdzięcza się przysyłaniem Kalendarza Huculskiego, ukazującego się w Werchowynie. Autor Połoniny cieszy się wielkim szacunkiem u trzeciego już pokolenia tej rodziny. Podczas pierwszej wizyty Mariczka wypożyczyła listy i fotografie do reprodukcji w redakcji w Werchowynie25.

Mariczka przekazała wypowiedź S. Vincenza: „Swoje kochaj, cudze szanuj”

Mariczka Prociuk (lipiec 2007) dawna sąsiadka S. Vincenza z Bystrca. Jej ojcem był Mychajło, też pomagał w ucieczce S. Vincenza w maju 1940 r. Mariczkę znalazłem w Słupejce, gdzie mieszkała u synowej. Miała wtedy 75 lat, zmarła kilka lat temu26, przekazała dużo wspomnień z dzieciństwa ze swoich zabaw z Basią i Andrzejem - dziećmi S. Vincenza. Jak mówiła, robili „zbytki”: urządzali pogrzeb zdechłego kota lub psa. Piłowali drzewo i robili nad potoczkiem wiatraczki, a przychodził Andrzej i to im burzył. Z Basią zbierała kolorowe kamyczki w potoku, wymieniały się nimi i handlowały. O S. Vinzenzie mówi: to był niezwykły człowiek, takich już teraz nie ma. Pamięta, jak p. Irena (żona pisarza) nakrywała stół. Zasiadali przy nim i jedli goście z Italii, Szwajcarii i jeszcze „Bóg wie skąd”, a sąsiedzi Huculi grali na sopiłce, fłojerze i cymbałach. Vincenz lubił żeby go odwiedzano, „nie było niedzieli żeby ktoś nie przyszedł”. Przekazała też informację, że w około 2 lata po ucieczce Vincenzów przyjechał samochodem do Bystrca nieznajomy człowiek i z fundamentu jego domu wykopał jakieś dokumenty i po kryjomu odjechał. Informacji tej nie udało się na razie potwierdzić. W latach 60-tych rodzina Mariczki otrzymywała od Vincenzów dużo listów (przepadły podczas zesłania w Kraju Chabarowskim). Przysyłali też paczki (materiał na kostium, skóra na buty, sweter, spodnie, wełniane skarpety).

Jedno z spotkań w Bystrcu w domu Mariczki opisał Christian Sénéchal, również I. Vincenz przekazała relację z tego spotkania27. Przypomnieli sobie to spotkanie podczas kolacji u p. Sénéchal: „Okazało się, że to u Prociuków, bo ojciec Mariczki to ten co grał na trembicie. Ich chata była w górze nad naszą (nad lasem). Była też masa różnego pysznego jedzenia, liście buraczane nadziewane ryżem (tradycyjne huculskie gołąbki), pierogi i kakao. Francis pamiętała psy: Biłka i Łabuszka, tylko nie pamiętała jak się nazywał trzeci. A ja w ogóle nie pamiętam, że był trzeci pies”. Po spotkaniu Mariczka odprowadzała gości i gdy Christian Sénéchal chciał jej zrobić zdjęcie, chowała się za drzewami „z uśmiechem i iskierkami błyszczącymi w oczach… poważna i zaniepokojona. Lecz stał się oto cud, zaczynam się do niej uśmiechać i ona odpowiada mi uśmiechem. Fotografię tej czarującej istoty zabrałem daleko od połonin”. W oczach Mariczki, mimo upływu czasu zachował się uśmiech i „błyszczące iskierki”.

Maria Wandżurok (z domu Czornysz, kuzynka Mariczki Czornysz, a ciocia Wasyłyny). Rozmawiałem z nią w lipcu 2008 w Chimczynie (wioska położona ok. 10 km na północny wschód do Kosowa), dawniej mieszkała w Bystrcu, wyprowadziła się gdy córka wyszła za mąż. Miała wtedy 80 lat. Opowiadała o paczkach, które dostawała od S. Vincenza były tam dwie poduszki, „co potrzebne do ubrania, materiał na płaszcz” i lalka dla wnuczki. Wspomina jak prze wojną z domu S. Vincenza przyjeżdżali do nich na nartach, czasem po tytoń, „to był tylko kawałeczek, 3-4 kilometry”. Nie mogła jednak rozpoznać swego charakteru pisma, gdy pokazałem jej listy, które pisała dla Mariczki Czornysz do S. Vincenza, dopiero córka przypomniała jej „to przecież wasz charakter”. Ze wszystkich listów, które otrzymała od S. Vincenza, zachowała się tylko kartka pisana po ukraińsku z Lozanny z 1970 roku, z życzeniami wielkanocnymi, którą mi wypożyczyła do reprodukcji. Warto przytoczyć jej fragment: „Wasyłynko luba, Życzymy szczęśliwych Świąt! Christos Woskres! Nigdy nie mogę zapomnieć, jak razem poszliśmy do cerkwi na Wielkanoc i jak dużo pisanek dostaliśmy. Bardzo dobrze było nam razem. Dopiero teraz lepiej to widzimy jak kiedyś. (…) Bądźcie zdrowi, nie zapominamy o Was. Wasi Stanisław i Irena Vincenz28” Gdy rok później oddałem tę kartkę, ze wzruszeniem ją pocałowała.

Wasyl Biłohołowy mieszkał w chacie położonej powyżej domu S. Vincenza w Bystrcu w przysiółku Skarby. Opowiada: „Vincenz przychodził do nas, był bardzo miłym człowiekiem, cennym dla Huculszczyzny. Dawał dzieciom w szkole cukierki i zeszyty. To mój wujek Petro Biłohołowy przeprowadził S. Vincenza w maju 1940 r. na Węgry29”. Wasyl był zesłany na Sybir w czasach władzy sowieckiej.

Korespondencja Józefa Wilczyńskiego i S. Vincenza. J. Wilczyński był strażnikiem granicznym w Bystrcu. Zajmując się sprawą jego korespondencji rozmawiałem z Mariczką Gotycz, nauczycielką szkoły w Bystrcu. Okazało się, że jej mama chodziła razem z córką J. Wilczyńskiego do szkoły. Były dobrymi koleżankami i często odwiedzały się wzajemnie. Zapamiętała, iż S. Vincenz zapraszał do swego domu uczniów z nauczycielem, dzieci grały na różnych instrumentach, bawiły się, był też poczęstunek. S. Vincenz zamawiał dla biedniejszych dzieci ubrania: dla dziewczynek wyszywane koszule, a dla chłopców huculskie spodnie30.

Korespondencja gen. Tadeusza Kasprzyckiego i S. Vincenza. Wydarzenia z okresu ostatniej wojny na Huculszczyźnie znane są tylko we fragmentach. Dlatego warto przywołać jeszcze jeden z nich związany z listem S. Vincenza, a dotyczący wójta Dzembroni, szewca Hawrota. O nim opowiedział mi Dmytro Magoruk z Dzembroni Niżnej w lipcu 2010 r. Nie pamięta jego imienia (prawdopodobnie Stanisław) wspomina go jako „dobrego człowieka”. Robił solidne buty, nawet z cholewkami, szczególnie mocne dla tancerzy, co było ważne, żeby było słychać rytmiczne przytupy. Jako chłopiec też miał od niego buty. Około 1946 r. wraz z żoną został zabity przez partyzantów UPA. Trzej synowie uratowali się, bo byli wtedy u kolegów w sąsiednim przysiółku. Później wyjechali do Kanady. Jeden z nich odwiedził rodzinne strony w 1995 r.31.

Pomnik Iwana Franki w Słobodzie Rungurskiej. Powstał staraniem S. Vincenza w 1936 r. w 20-tą rocznicę śmierci I. Franki. Był to prawdopodobnie pierwszy jego pomnik na Ukrainie. Miejsce to znajduje się w dawnym „sadzie”, na przeciwnym stoku doliny stał dom rodzinny S. Vincenza, upamiętniony osobnym pomnikiem. O okolicznościach postawienia pomnika I. Franki pisze w Wspomnienie o Iwanie France32 „Tam właśnie kazałem postawić cokół z miejscowego piaskowca. Brakło mi jednak pieniędzy na granitową tablicę”. Tablicę ufundował przyjaciel rodziny, właściciel szybów ropy naftowej, Australijczyk Eglyn Kaufman. Na tablicy były dwa napisy – ukraiński: Wirju w syłu ducha (cytat I. Franki), oraz polski: „Pamięci Iwana Franki syna tej ziemi”. Pomnik stał pod drzewami, obok były dwie ławeczki. Chodzono tam na spacery, chodziło się „do Franka”. Pewnego razu nowy komendant policji złożył oficjalną wizytę S. Vincenzowi i „zwrócił uwagę, że należałoby wnieść podanie do władz o zezwolenie na taki pomnik”. Wtedy usłyszał: „Pomnik jest na moim własnym gruncie i może o tym złożyć doniesienie służbowe”. Ostatecznie sprawa została załatwiona polubownie.

Do tego cytatu z I. Franki Autor wrócił jeszcze w styczniu 1964 r., kiedy mieszkał w Grenoble, w dialogu z żoną. Chciał jej przypomnieć „pamiętny cytat z polsko-ukraińskiej poezji”. Odpowiedziała: „Dla mnie pamiętny cytat to Wirju w syłu ducha. Stanisław odparł: „Tak, ale to nie moje. Ja tylko pomnik wystawiłem i ten napis zostawiłem w Słobodzie. Powinni by taki sam zrobić w La Combe”. Irena: „Z jakim napisem?” „Z takim samym. Nie mój pomnik, nie, Franki. Teraz, w roku 1964, po trzydziestu latach należałoby postawić taki kamień w La Combe33”.

Miejsca pamiętające Stanisława Vincenza

Pod takim tytułem ukazało się moje wspomnienie z wyjazdu do La Combe34. Tutaj obszerne wyjątki.

La Combe de Lancey (450 m n. p. m.), wioska położona u podnóża skalistego masywu Belledonne (2977 m. n. p. m.) w Alpach Delfinatu, zabudowania na stokach łagodnych wzniesień. W dole miasteczko Lancey, linia kolejowa, rzeka Izera, autostrada, po przeciwnej stronie wyniosły, zakończony cienką jak ostrze noża granią stok z błyskającymi w nocy światłami ośrodków wypoczynkowych, a w dali na zachodzie światła odległego około 20 km Grenoble.

Bystrzec (700-950m. n. p. m.) wioska u stóp głównego grzbietu Czarnohory (2058 m. n. p. m.) o kopulastych, trawiastych szczytach, zabudowania w wąskiej dolinie, na stokach pokrytych powyżej świerkowym lasem, nieustanny szum potoków. Odległość od najbliższej linii kolejowej ok. 40 km.

Miejsca jakże różniące się od siebie, ale tu i tam w połowie XX w. panowała "błogosławiona cisza, przeważał trud pasterski przytulony do przyrody, bez innych trosk jak pasterskie…” i takie same, jak to zwykle w górach, niebo pełne gwiazd.

Odległość w linii prostej ok. 1300 km.

Miejsca jakże odległe od siebie, ale złączone osobą Stanisława Vincenza, który tu w przysiółku La Chapelle w latach 1950-57 wynajmował dom na okres wiosenno-letni, a w roku 1957 kupił dom w przysiółku Le Mas.

Miejsce, jak wspomina Czesław Miłosz, do którego pielgrzymowało wielu ludzi szukających u Stanisława Vincenza ratunku i pocieszenia w obliczu problemów otaczającego nowoczesnego świata35.

Miejsce, jak pisze Józef Czapski, gdzie można było wspominać „tamte góry” (Czarnohorę) we mgle i deszczu, „pasterza z lekkim, niespiesznym krokiem, … pracą obramowaną porami roku, poprzez którą on i jego bracia dotykają gwiazd36".

Pod koniec lat 80-tych XX w. Stanisław Vincenz poprzez lekturę „Na wysokiej połoninie” pokazał mi drogę do Czarnohory i wzbudził zainteresowanie Huculszczyzną, tak że jadąc po raz pierwszy w „tamte” strony mogłem się z nimi przywitać jak dobry znajomy.

Tak samo i teraz w 2009 r., kiedy przekraczanie granic państw stało się łatwe, zachęcony lekturą: Ireny Vincenz „Rozmowy ze Stanisławem Vincenzem” (publikowanych w „Regiony” w latach 1993-2001) zaprowadził mnie do La Combe i w Alpy. Dzięki tej publikacji poznałem okolicę i ludzi. Przed wyjazdem udało się nawiązać kontakt z Paulem Perroud37.

Przebyta trasa Gdańsk - Kołbaskowo - Berlin Ring - Lipsk - Norymberga - Karlsruhe - Freiburg - Bazylea - Berno - Fryburg - Lozanna - Annency - Chambery - Allevard (ok. 1760 km). Samochód marki Volkswagen Golf 5.

Przed muzeum w La Combe czekał już Paul Perroud. Oprowadził po muzeum zajmującym dwie kondygnacje. Jest tu skromna ekspozycja poświęcona Stanisławowi i Andrzejowi Vincenzom – fotografie rodziny i przyjaciół z Francji, Niemiec i Szwajcarii, a także Józefa Czapskiego i Wita Tarnawskiego, oraz sąsiadów z La Combe, komplet ostatniego wydania „Na wysokiej połoninie”, zbiór referatów z sesji, która odbyła się w La Combe dnia 15 X 1988 r., w setną rocznicę urodzin Stanisława Vincenza.  Do tej kolekcji dołączyłem „Płaj” nr 35. 

Później Paul Perroud swoim samochodem marki Peugeot 1007 Mini van, jakby specjalnie stworzonym dla jego potrzeb, zawiózł nas przed dom, w którym mieszkał Stanisław Vincenz, drewniane okiennice były zamknięte. Dom jest położony w zaułku ulicy, na niewielkim wzniesieniu, odgrodzony wysokim kamiennym murem, wśród bujnie rozrosłych krzewów, przed zamkniętą bramą ze skrzynką na listy zasnutą pajęczynami, z napisem: „de Vincenz”,  rośnie okazałe owocujące drzewo figowe, prawie przesłaniające wejście. To samo drzewo, o którym wspomina Irena Vincenz w „Regiony” 1995/2, s.5538. Poczęstowani przez Paula mogliśmy skosztować owoców.

Potem pojechaliśmy jeszcze przed dom, w którym Stanisław Vincenz wynajmował pokoje w miesiącach letnich, a później Paul Perroud przywiózł nas do swego domu i tradycyjnie przyjął kieliszkiem cidre (delikatne wino z jabłek, własnej roboty), ofiarował swoją książkę zawierającą m. in. dokumenty z jego pracy, kiedy był merem La Combe de Lancey w latach 1971-1989 i domową nalewkę z ziół alpejskich. Nieprzygotowany mogłem się odwdzięczyć tylko mąką kukurydzianą na kuleszę, co Paul przyjął z uśmiechem mówiąc „polenta”. Goszczony nie raz przez Stanisława Vincenza, z pewnością smakował tej potrawy.      

Paul Perroud zgodził się na nagranie swojej wypowiedzi.  Nagranie 1 września 2009:

„Nazywam się Paul Perroud i jestem teraz w La Combe de Lancey, gdzie mieszkał Stanisław Vincenz. Mieszkał w przysiółku La Combe, który nazywa się Le Mas, do tej pory jest tam jego dom. Rozmawiałem z nim wiele razy, był człowiekiem o wielkiej erudycji, który miał wiedzę z wielu dziedzin i mówił wieloma językami. Był to człowiek wielkiej kultury. Później dopiero dowiedziałem się, jak wiele książek napisał. Mówił, że pochodzi z Huculszczyzny, kraju leżącego na północ od Rumunii. Często spotykałem się z nim, gdy żył tutaj i dużo rozmawialiśmy. Rozmowy z ludźmi były jego pasją. Vincenzowie w moim poczuciu reprezentowali klasę intelektualistów i też pewien typ oryginalności. Mieli w domu olbrzymie ilości książek.

W La Combe de Lancey, gdzie teraz jesteśmy, znali ich wszyscy, w tej naszej małej społeczności. Widywaliśmy ich spacerujących. Gdy spacerowali, zawsze mieli kilka słów do zamienienia spotkanymi ludźmi po drodze. Mieli bardzo serdeczny kontakt z ludźmi. (…) Jestem dziś podwójnie zadowolony mając przed sobą przedstawicieli z Polski, przybyłych tu, by szukać śladów tej wielkiej postaci – pisarza polskiego” (tłumaczenie Jerzy Ruszczak).

Następnego dnia odbyliśmy jeszcze, przy pięknej pogodzie, wycieczkę ścieżką, którą wielokrotnie chodził Stanisław Vincenz39, z St. Mury do schroniska Jean Collet i nad Lac Blanc. Po drodze spotkaliśmy tylko dwóch turystów z Grenoble. Krajobrazy były prawdziwie alpejskie, a woda w jeziorze naprawdę koloru biało-zielonego. Na wzniesieniu, na tle nieba ukazał się pasterz, a w dole owce piły wodę z jeziora z Białego Jeziora.

Niestety specyficzne warunki wyjazdu nie pozwoliły na jeszcze jedno odwiedzenie La Combe i na wyjazd do Grenoble (Cours Jean Jaures 50 i 48 to miejsca, gdzie w latach 1949-1964 Stanisław Vincenz z żoną wynajmowali mieszkanie).

Z powrotem była szaleńcza nocna jazda tą samą trasą w 17 godzin, prawie bez przerwy, do Gdańska. 

„Stanisława Vincenza powrót na Wierchowinę” (Bystrec 1 VI 2010) - pod takim tytułem odbyły się uroczystości upamiętniające 70. rocznicę jego ucieczki spod okupacji sowieckiej w maju 1940 r. Było to poświęcenie Krzyża i tablicy pamiątkowej w Bystrcu w miejscu, gdzie stał jego dom. Szczegóły podałem wspólnie z Piotrem Kamińskim i Andrzejem Wielochą w Płaju nr 40. Poniższy fragment nie został uwzględniony przez Redakcję: Gdy kilka dni później, po uroczystościach w Bystrcu z Piotrem czekaliśmy na „okazję” w Kraśniku nad Czarnym Czeremoszem, oczekujący z nami Hucuł opowiadał, że ludzie zwrócili uwagę na kolumny samochodów, które jechały do Bystrca na tą uroczystość.

Gdy dwa miesiące później spytałem znajomego gospodarza z Dzembroni Niżnej o gazetę, w której byłaby opisana uroczystość poświęcenia Krzyża na Skarbach, mówił do żony, żeby szukała tej gazety, gdzie było opisane jak warzyli kuleszę "u Bystreci". (Dla tych, którzy tam nie byli, informacja: kulesza była warzona na watrze, przez huculskiego gospodarza z Bystrca, po zakończeniu uroczystości i podawana z masłem, bryndzą i jajecznicą). Tu przypomniałem sobie wypowiedź starego Wojciecha - górala zakopiańskiego po uroczystym poświęceniu krzyża na Gubałówce, wystawionego staraniem dr. Tytusa Chałubińskiego: „Pon Chałubiński nukał nos do jedzenia … była pieceń wołowa z jakiemisich takimi okrągłymi chrobakami. [makaron włoski] Ale kieby nom, tak, wiecie, nie piecenie, ino kiełbasy doł, to by my se godniej pojedli” (Wierchy 1937 s. 19).

Stanisław Vincenz we wspomnieniach współczesnych

Jarosław Iwaszkiewicz40. Szkic Pod Howerlą z dedykacją: „Stanisławowi de Vincenz: Wspomnienie z wycieczki w Czarnohorę z profesorem S. botanikiem (Władysław Szafer), dr V. filozof „czysty”, specjalista od Hegla (S. Vincenz), mój przyjaciel turysta-literat, ja literat-turysta, asystent profesora, młodociany, ale już pełen powagi przyrodnik (Tadeusz Wilczyński). Zbliżając się do szczytu Smotrycz widzieli „cztery rzędy okopów rosyjskich … murszejące już i porozwalane szeregi krzyżów, tuż za każdym okopem bezpośrednio rozmieszczone… kosówka ścięta i spalona… Od Smotrycza, gdyśmy szli wzdłuż pasma cały czas okopami niemieckimi, to znów rosyjskimi – wciąż znajdowaliśmy menażki, łyżki, resztki bombomiotów, karabinów maszynowych, raz otworzyliśmy pełniutką skrzynię bomb; na szczycie w ziemiance przytulonej do skały, niezgrabne rosyjskie hieroglify w nieprzystojny sposób ślące przekleństwo wojnie.” Na jednej mogile doskonale utrzymanej było nazwisko: Lajos Nagy. Zeszli w końcu wieczorem w okolice stai na Zaroślaku pod Howerlą. Noc upłynęła spokojnie. Rano towarzysze poszli na spacer: jedni bez celu, a inni po rośliny. Iwaszkiewicz został pilnować całego dobytku. Położył się opodal szałasu pod smrekiem i obmyślał nową powieść: „nigdy nie myślałem tak przejrzyście, jak w tym kryształowym powietrzu. … Myśl ześlizguje się leciutko … czy to pod wpływem obcowania z filozofem (S. Vincenz), czy z własnych popędów, ukrytych dotąd nawet może”.  Po powrocie do szałasu okazuje się, że wszystkie zostawione rzeczy znikły, nie było nawet z czego ugotować jedzenia.  Gdy zeszli towarzysze, każdy reaguje inaczej: „doktor z filozoficznym spokojem, nie, nawet z franciszkańską dobrocią”. Młody botanik (T. Wilczyński) zaleca natychmiast udać się do „finansów” (strażników granicznych z placówki w dolinie Prutu pod Howerlą). W czasie zejścia spotykają krowy, należące do pasterzy, którzy ponoć ich okradli. „Doktor filozofii czystej” podaje pomysł „zajęcia” jednej z nich, odprowadzenia do strażnicy i ewentualnej wymiany za skradzione rzeczy. Zadanie zwabienia krowy przypada panu Jarosławowi, bo „umie rozmawiać ze zwierzętami”. Zamiast lassa służą ściągnięte z nóg owijacze. Udaje się zwabić krowę, ale na widok „doktora filozofii” z lassem umyka żwawo do góry. Pan Jarosław przekonuje do zarzucenia tego pomysłu. Po wielu jeszcze przygodach utracone rzeczy zostaną, przy pomocy strażników granicznych, odzyskane w całości."

W Książka moich wspomnień41 pisze, iż na początku lat 1920-tych wybrał się na Huculszczyznę: „Na parę miesięcy pogrążyłem się w czarach tej egzotycznej krainy. … Lud osobliwy, inteligentny, ciekawy, malowniczy, posiadający niezwykłą wrażliwość artystyczną. … Przewodnikiem moim w tej krainie, która mi się wydała podówczas krainą czarów, był Stanisław Vincenz – z dawien dawna na Huculszczyźnie osiadły, który był niezwykłym znawcą swej bliższej ojczyzny i którego interesujące towarzystwo było jeszcze jedną przyjemnością więcej w tej wyprawie.”

Zbigniew Herbert z listu do S. Vincenza z 1970 r. Po lekturze Dialogów z Sowietami: „Chciałbym Panu – jako wierny czytelnik – serdecznie podziękować za tą piękną ludzką rozmowę. …Wydaje mi się, że udało mi się zaczerpnąć trochę z Pana mądrości.”

Konstanty Jeleński list do Andrzeja Vincenza z lutego 1980: „Co mnie uderza, to do jakiego stopnia dzieło, myśl, sama osobowość Pana Stanisława [Vincenza] stają się coraz bardziej współczesne (w tym sensie, że stają się coraz bardziej potrzebną lekcją w ślepych zaułkach naszego czasu)”.

Józef Wittlin list do S. Vincenza z maja 1950 r. : „Myślę, że gdyby Pan, [Jerzy] Stempowski, [Józef] Czapski i jeszcze paru takich ludzi było skupionych w jednym miejscu, w którym i mnie wolno byłoby przebywać, założylibyśmy wspólnie nowy naród o zabarwieniu huculsko-chasydzkim, bo z istniejącymi już narodami jakoś trudno jest wytrzymać.42” 

Czesław Miłosz o Huculszczyźnie: „Są ojczyzny, które przechowują pamiątki po swoich Napoleonach, ta przechowała pamiątki o zbójnickim hetmanie (Oleksie Dowbuszu) i łagodnym mędrcu, który realizował zasady Kazania na Górze (rabinie Baal Szem Towie, twórcy chasydyzmu). W dziele Vincenza Na wysokiej połoninie baśń o nich wyobraża dwa zasadnicze wątki, cywilizacji pasterskiej i chasydyzmu.”

Zakończenie

Na zakończenie jeszcze ostatnie osobiste wrażenie.  Od dawna podziwiam Józefa Czapskiego za jego dogłębne i z wielkim wyczuciem pisane komentarze po lekturach. Dopiero niedawno, dzięki staraniom kol. Stasia Flakiewicza, mogłem się zapoznać z przedmową J. Czapskiego do trzeciego wydania Na wysokiej połoninie (Londyn 1956 r.). W jednym zdaniu wyraża swój: "bunt przeciw Połoninie, bunt przeciw apoteozie tego raju utraconego bezpowrotnie, bo czytając odruchowo myślę o dziś i jutro i zupełnie nie widzę, jak wrócić ma ludzkość w czas górski i tylko jeżeli bomba atomowa nas wszystkich wyniszczy, wtedy dopiero dla tej resztki, co zostanie, czas górski może wróci. Czy ktokolwiek może tego pragnąć?" Tu trzeba, na usprawiedliwienie, powiedzieć, że słowa te były pisane, gdy panowała panika - lęk przed potęgą ZSRR, przed infiltracją komunistyczną, szpiegostwem, wydawało się wszechobecną agenturą porywającego ludzi NKWD (np. Władysław Pobóg-Malinowski i Jerzy Giedroyć w obawie przed deportacją z Francji w dokumentach podali jako miejsce urodzenia Warszawę, a nie miejscowości położone na terenie ówczesnego ZSSR)43.  Chciałbym wyrazić swój bunt przeciw wyżej cytowanemu zdaniu. Bowiem można przypuszczać, że S. Vincenz miał na myśli nie tylko fizyczne wyniszczenie, ale też szerzej widział to, co leży u podstaw zagrożenia wyniszczeniem. Zagrożenia, które towarzyszy ludziom od zarania i nie wygasło do dzisiaj. Na to zagrożenie Wieszcz spod Czarnohory podał lekarstwo: „swoje kochaj, cudze szanuj” . W tym miejscu chcę przerwać te rozważania, żeby nie wejść na śliskie współczesne ścieżki (na to może przyjdzie czas za kilka lat). A teraz wróćmy na płaje „nieśpiesznego czasu huculskiego”, który wydaje się nieśmiało wracać w tamte strony i z nadzieją zacytować ostatnie wzruszające zdanie z tekstu J. Czapskiego w którym wspomina „tamte góry we mgle i w deszczu” i pasterza „o pragnieniach ograniczonych jedynym pejzażem, skrawkiem własnej ziemi, gospodarstwem, pracą obramowaną porami roku, poprzez które on i jego bracia dotykają gwiazd.”

Pracy takiej  miałem szczęście nieśpiesznie przyjrzeć się przez prawie 2 miesiące mieszkania w Bystrcu pod Czarnohorą w ubiegłym roku i dlatego jeszcze raz mogę podkreślić nadzieję.


1 Całość w M. Ołdakowska-Kuflowa Stanisław  Vincenz biografia Lublin 2006 s. 27

2 ASV sygn. 17658/II, s. 82

3 Ojcem jej męża był Stanisław Przybyłowski (junior) brat matki S. Vincenza

4 List ten bywa wielokrotnie cytowany jednak niektóre istotne fragmenty były pomijane.

5 „Jeszcze będziesz mieć czas mówić pańskimi językami, a teraz mów po ludzku. I pamiętaj, syneczku, abyś nigdy nie zapominał ludzkiego języka!”

6 „Królem będziesz syneczku” „Ludzkim królem”

7 W polskim tłumaczeniu ukazało się w Dawne Pokucie i Huculszczyzna w opisach cudzoziemskich podróżników. Wybór tekstów z lat 1795-1939, Warszawa 2001,  Red. Janusz Gudowski. Tłum Marek Olszański

8 Na wysokiej połoninie, Warszawa 1980, s.272-287

9 Wyjaśnienia tego fragmentu nie znalazłem jeszcze u Doroty Burda-Fischer Stanisława Vincenza tematy żydowskie Wrocław 2015. Ale może to i dobrze? Może lepiej żeby tajemnica pozostała?

10 Płaj 13 s.38

11 Publikowane przez Irenę Vincenz pt. Rozmowy ze Stanisławem Vincenzem

12 Por. wystawa  Dialog o losie i duszy Stanisław Vincenz (1888-1971) Scenariusz wystawy Jan A. Choroszy. 

13 Relacja spisana podczas VI Wyprawy Naukowej Studentów Architektury Politechniki Łódzkiej w Karpaty Wschodnie pod kier. dr Włodzimierza Witkowskiego.

14 Relacja jak wyżej.

15 Opis wywózki na Sybir podany jest w Płaj 37 s.166 przyp.37

16 Tłum. Marek Olszański w Dawne Pokucie i Huculszczyzna w opisach cudzoziemskich podróżników, Warszawa 2001 s. 191-192

17 Por. Płaj 35 s.36 Płaj 35 s. 46-47

18 Por. Płaj 48 s.49-61

19 M. Ołdakowska-Kuflowa w „Stanisław Vincenz. Biografia”, Lublin 2006, s. 182-183 pisze iż miało to miejsce na Boże Narodzenie 1938/39 „podczas pięknej wizyta kolędników, [którą] wszyscy długo wspominali … a [kolędnicy] także na długo ją zapamiętali.” Pamięć ta utrwalona na filmie przetrwała do naszych czasów. 

20 Dalej ASV

21 Jej postać opisała Karolina Kwiecień w Płaj 32 s. 95-100. Reprodukcja omawianego niżej listu i innych w Huculi, Bojkowie, Łemkowie. Tradycja i współczesność. W 120 rocznicę urodzin Stanisława Vincenza Kraków 2008,  również w Płaj 35 s.44-52

22 Pisze o tym Wołodymyr Polek w Istorija Huculszczyni t. 6 Lwiw 2001 s. 220

23 Por. S. Vincenz Z perspektywy podróży s. 33-35

24 Był autorem książki Dido Iwanczik, o której S. Vincenz pisał: „Stworzył dzieło może jedyne w europejskiej literaturze, nie tylko oddające samoczynną i to duchową kulturę ludu, ale także arcydzieło języka, tj. narzecza huculskiego.” Był posłem sejmu polskiego II kadencji, a później  ostatnim przed II wojną światową wójtem Żabiego. W 1940 r. aresztowany przez NKWD, zesłany na Sybir, tam zginął. Jego biografię przedstawił Andrzej Wielocha w 35. Roczniku "Płaj" (do której to biografii miałem przyjemność wnieść skromny wkład). Tłumaczenie wyjątków z jego utworów ukazywały się m. in. w Płajach nr 35 i 43 (Jerzego Mieczysława Rytarda i autora niniejszego opracowania).

25 Publikowane są wraz z korespondencją w Płaj 37 s. 162-185

26 Por. Płaj 35 s. 190-191

27 Płaj tamże i Regiony 1995 nr 1 s. 80

28 Całość korespondencji publikowana w Płaj 37

29 Szerzej o tym w Płaj 35

30 Całość korespondencji publikowana w Płaj 50 s.167-179

31 Całość korespondencji publikowana w Płaj 40 s.65-71                                               

32 Znak nr 6, 1985, z ingerencjami cenzury.

33 Regiony 1998 nr 1-3 s. 185

34 Opublikowane w Płaj 38 s.216-220.

35 „La Combe”  Kultura, Paryż 1958, nr.10. Przedruk w „Vincenz i krytycy. Antologia tekstów, Lublin 2003

36 Przedmowa do Na wysokiej połoninie, Londyn 1956. cyt za „Vincenz i krytycy. Antologia tekstów”, Lublin 2003, s.18

37 Syn zamożnego gospodarza z La Combe z wykształcenia fizyk nuklearny. W latach 1971-1989  mer La Combe. Bliski przyjaciel Stanisława Vincenza. O ich szczególnych wzajemnych relacjach pisze M. Ołdakowska- Kuflowa w Stanisław Vincenz Biografia Pisarz, humanista, orędownik zbliżenia narodów s.254-256. P. Perroud doprowadził do zakupu przez  gminę części pomieszczeń gospodarczych starego zamku w La Combe z przeznaczeniem na muzeum przemysłu i sztuki ludowej. W muzeum znalazła się później ekspozycja poświęcona Stanisławowi i Andrzejowi Vincenzom. 

38 Data 30.X.1960. „Zmiotłam masę liści, okryłam nimi figę, przyłożyłam kamieniami…”..

39 Słynne już wycieczki po gogodze o których wspomina M. Ołdakowska- Kuflowa w „Stanisław Vincenz biografia”  i wielokrotnie Irena Vincenz w „Regiony”.

40 Proza poetycka Warszawa 1980 s. 250-259

41 Wyd. Kraków Wrocław 1983 s. 267-268

42 Cyt. wg Dorota Burda-Fischer Stanisława Vincenza tematy żydowskie Wrocław 2015 s. 41

43 Por. Anna Prokopiak-Lewandowska Władysław Pobóg Malinowski (1899-1962) Życie i dzieła, Warszawa 2012 s.21

Autor: Andrzej Ruszczak, członek-założyciel Stowarzyszenia "Res Carpathica"


Wszystkie materiały wizualne i audytywne znajdujące się w bibliotece internetowej Stowarzyszenia "Res Carpathica", tak w całości, jak i w odniesieniu do ich części składowych:  tekstów, zdjęć, filmów i nagrań dźwiękowych - zarówno współczesnych, jak i archiwalnych, są objęte i chronione prawami autorskimi, wobec czego jest zabronione wszelkie wykorzystywanie ich na jakichkolwiek nośnikach bez wskazania źródła oraz uzyskania zgody ich autorów i właścicieli zbiorów.

 

O dziejach schroniska Warszawskiego Klubu Narciarskiego w Rafajłowej (obecnie Bystryci) w sercu Gorganów pisze dr Jan Skłodowski.

Artykuł był publikowany w "Pamiętniku Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego" 2015, t. 24, s. 203-214.


Tak zwykle bywało (a może i jest tak jeszcze nadal?), że każde góry, te bliższe nam geograficznie, ale też i bardziej odległe, miały swe „kultowe” schroniska. Tę ich „kultowość”, więc niepowtarzalny i przyciągający niczym magnes klimat tworzyli ludzie, zwykle niezwykłe osobowości pionierów na górskich szlakach, którzy znajdowali w nich schronienie podczas zarówno naukowych eksploracji, jak i ambitnych turystycznych „wyryp”. Oni to, wypełniając je górską codziennością zatrzymanego w swej drodze wędrowca zderzoną z majestatycznym dookolnym krajobrazem, tworzyli podczas niekończących się schroniskowych wieczorów ich mit i legendę. Zapisane lub odciśnięte jedynie w ich pamięci, czasami zaś utrwalone tylko na coraz to bardziej wyblakłej fotografii, ponieśli w przyszłe lata często jako jedyny ślad czasu, który „się minął”.

Widok ogólny Rafajłowej. Pocztówka, wydawca I.L. Wunderman, Rafajłowa, przed 1939 r. (ze zbioru J.Skłodowskiego)

Tatry miały swe „kultowe”, nie jedyne zresztą, schronisko nad Morskim Okiem, Czarnohora – na Zaroślaku. W Rafajłowej zaś, u stóp Gorganów (powiat nadwórniański w województwie stanisławowskim), było to schronisko Warszawskiego Klubu Narciarskiego, zwane potocznie oraz utrwalone w literaturze i przekazie jako WKN1. Istniało wyjątkowo krótko w stosunku do innych schroniskowych żywotów – bo od końca zimy 1938 roku do początku lata 1941. Jednakowoż jego czas „minął się” z wyjątkową nieodwołalnością, nie tylko z powodu całkowitego materialnego zniknięcia obiektu z powierzchni ziemi w tragicznych wojennych latach i związanych z nimi mrocznych zdarzeń, ale też i skutecznego zatarcia się pamięci o nim wskutek znalezienia się Gorganów, w następstwie powojennej zmiany granic państwowych, na terenie Ukrainy (wpierw będącej radziecką republiką, obecnie – niepodległym państwem) oraz zmiany nazwy miejscowości z Rafajłowej na Bystrycię. Zdarzenia te – o paradoksie! - spowodowały, że „kultowość” schroniska, mimo krótkiego czasu jej wykreowania, nie tylko szybko osiągnęła dojrzały wymiar, ale też i świadomość jej nie uległa zupełnemu zatarciu w ciągu minionych dziesięcioleci. Dziś, gdy coraz liczniejsi turyści z Polski, ale też i z samej Ukrainy, wędrują po Gorganach i odwiedzają z powodów historycznych także i dawną Rafajłową – w 2014 roku obchodzono tam uroczyście jubileusz 100-lecia walk Legionów Polskich - przywołanie historii tego obiektu jest jak najbardziej uzasadnione.

Gorgany, do dziś uważane za najdziksze góry Europy, nie miały rozbudowanej sieci schroniskowej, nawet u schyłku lat międzywojennych, gdy baza ta była szersza niż obecnie. Ponadto, leżąca u ich podnóża Rafajłowa, wsławiona legionowymi walkami późniejszej II Brygady zwanej Karpacką lub Żelazną na przełomie lat 1914/15, stawała się coraz bardziej znaną miejscowością letniskową, a z czasem i narciarską. Coraz liczniejsze rzesze turystów i harcerzy wędrowały gorgańskimi szlakami, odwiedzały tamtejsze legionowe pomniki ze sławnym Krzyżem Legionów na, jak to wtedy określano, Przełęczy Pantyrskiej (faktycznie Rogodze Wielkie) na czele, organizowano też zimowe marsze huculskim szlakiem II Brygady Legionów. Ponadto, Rafajłowa nie tylko znajdowała się w węźle lokalnych szlaków turystycznych wiodących na Sywulę, Bojaryn, Maksymiec, na Płoskę, Poleński, Doboszankę, Czarną Klewę, Bratkowską, Gropę, Durnię, w doliny Salatruka, Doużyńca, wreszcie przez dolinę Rafajłowca na graniczną wówczas Przełęcz Rogodze Wielkie, ale także na głównym szlaku karpackim imienia Marszałka Józefa Piłsudskiego, co u schyłku lat trzydziestych wydatnie przyczyniało się do wzrostu ruchu turystycznego. Tak więc, mimo istnienia na miejscu kwater noclegowych u miejscowych Hucułów czy w oberży Wundermanna oraz kilku mniejszych stacji turystycznych (jak np. Towarzystwa Szkoły Ludowej, schroniska Robotniczego Towarzystwa Turystycznego czy „Przyjaciół Przyrody”), potrzeba wzniesienia nowoczesnego, obszernego obiektu schroniskowego stawała się coraz bardziej uzasadniona.

Ekipa mierniczych wytyczająca teren pod budowę schroniska WKN (w oddali grzbiet Maksymca). Fot. nieznanego autora, zapewne z lat  1936-37 (ze zbioru J.Skłodowskiego)

Miejsce na jego budowę wybrano z rozmysłem – w pobliżu centrum wsi i stacji kolei wąskotorowej z Nadwórny, ale też na uboczu, na wznoszącej się powyżej toru kolejowego wiodącego od przysiółka Pryłuki lokalnej kulminacji, w miejscu dającym szeroki widok na pasma górskie otaczające wieś oraz nieco z wysokości na nią samą rozlokowaną w rozszerzającej się tu dolinie Bystrzycy Nadwórniańskiej. W bezpośredniej bliskości planowanego obiektu istniały również odpowiednie warunki terenowe dla urządzenia narciarskich pólek ćwiczebnych. Wysokość nad poziom morza tego miejsca wynosiła 760 m.

Wacław Weker, autor projektu schroniska WKN w Rafajłowej (z archiwum Warszawskiego Klubu Narciarskiego)

Schronisko zostało wzniesione w latach 1937-38 przez Warszawski Klub Narciarski (jako pierwszy taki klub powstały w Polsce poza górami), zarejestrowany jako organizacja w 1923 roku po wydzieleniu się z Warszawskiego Towarzystwa Narciarskiego. Siedziba Klubu, zrzeszającego w 1938 roku ok. 500 członków, a wśród nich instruktorów oraz sędziów narciarskich, posiadała warszawski adres przy ul. Marszałkowskiej 97 m. 2 - w mieszkaniu Edyty Wargenau, aktywnej członkini Klubu. Prezesem jego od 1930 (niektóre źródła podają daty 1929 lub 1930) do 1944 roku, więc w okresie budowy schroniska, był pochodzący z kurlandzkiej szlachty inż. architekt Wacław Weker2, absolwent Wydziału Architektury w Szkole Sztuk Pięknych w Paryżu, a następnie na Politechnice Warszawskiej, zdobywca wielu nagród na konkursach i autor licznych architektonicznych realizacji. Warszawski Klub Narciarski miał już zresztą nieodległe doświadczenia z budową tego typu obiektów – w latach 1930-34 z jego inicjatywy i według projektu prezesa Wacława Wekera powstało schronisko na Polanie Chochołowskiej w Tatrach.

Wiecha na zrębie obiektu. Na lewo na górze - na belce siedzi Borys Wargenau. W otworze okiennym,  na prawo od belki – stoi Edyta Wargenau.  Na dole, drugi od lewej (stoi wewnątrz) - kpt. Franciszek Trzepałko. 1937 r., autor fotografii nieznany (z archiwum Warszawskiego Klubu Narciarskiego)

Projekt schroniska w Rafajłowej został wykonany w 1936 roku przez Wekera, jako jego kolejna realizacja schroniskowej architektury, przy budowie zaś wspierał projektanta inżynier dróg i mostów Maksymilian Dudryk-Darlewski3, absolwent Politechniki Lwowskiej, znany taternik, fotograf, aktywny na polu krzewienia sportu i turystyki. Ponadto, w pracach organizacyjnych związanych z budową tego obiektu czynnie uczestniczyło rodzeństwo – wspomniana wyżej Edyta i Borys Wargenauowie4. Miejsce posadowienia obiektu wymagało wyrównania i wypoziomowania ze względu na naturalną pochyłość terenu, co uzyskano przez lokalne podsypanie ziemią, tworzącą w efekcie wyraźne skarpy od strony jego spadku. Następnie, ekipa geodezyjna wytyczyła odcinki znaczące zarys fundamentów. Prace te zostały wykonane najpewniej w 1936 roku, mało natomiast prawdopodobne, że wiosną roku następnego - wtedy bowiem szły już pełną parą prace budowlane. Budowa schroniska, starannie zorganizowana, była sprawnie prowadzona w kalendarzowych latach 1937-38, ale też przez okres niewiele przekraczający jeden rok. Jednocześnie miała też poparcie wysokich czynników rządowych, hołdujących lansowanej i modnej wówczas idei łączenia narciarstwa z wyjazdowymi imprezami, a wyrażającej się hasłem „narty-dancing-brydż”, więc wiceministra komunikacji płk. inż. Aleksandra Bobkowskiego i naczelnika Wydziału Turystyki Ministerstwa Komunikacji, Henryka Szatkowskiego, który wsparł realizację projektu znaczną subwencją. Kamień węgielny pod schronisko położono wiosną 1937 roku, latem zaś stanął jego zrąb zwieńczony „wiechą” ze świerczyny, a zdarzeniu temu nadano uroczystą oprawę. Przybyli na tę okazję liczni goście, wśród nich znalazł się wiceminister Bobkowski. Wewnątrz budynku, w ich obecności, został przez płk. Franciszka Trzepałkę odczytany akt erekcyjny, a następnie, po złożeniu podpisów – poświęcony przez księdza Józefa Smaczniaka, proboszcza rzymskokatolickiej parafii w Nadwórnie (do której należała Rafajłowa z jej filialną kaplicą) oraz miejscowego kapłana greckokatolickiego. Następnie wiceminister Bobkowski dokonał uroczystego wmurowania aktu erekcyjnego w fundament schroniska, po czym uczestnicy spotkali się z cieślami – Hucułami się na poczęstunku zorganizowanym na budowie.

Poświęcenie aktu erekcyjnego schroniska  – przy ksiądz proboszcz Józef Smaczniak (w białej komży) i miejscowy ksiądz greckokatolicki. Trzeci od prawej – Borys Wargenau (w białej koszuli z  krawatem, oparty o słup), szósty od prawej – wiceminister Bobkowski (w jasnych pumpach i jasnych skarpetach). Lato 1937 r., autor fotografii nieznany (z archiwum Warszawskiego Klubu Narciarskiego)

Prace posuwały się na tyle szybko, że pierwsi goście zjawili się w niewykończonym schronisku już na święta Bożego Narodzenia. W niespełna dwa miesiące później, 17 lutego 1938 roku dokonano poświęcenia schroniska i oddano je do eksploatacji. Warszawski Klub Narciarski zorganizował przyjazd gości i narciarzy - na tę okoliczność, w przeddzień imprezy, więc 16 lutego, wyjechał o godz. 16.45 z Warszawy specjalny pociąg wiozący jej uczestników na cztery dni w Karpaty Wschodnie. Inauguracja schroniska WKN została połączona z odbywającym się już od kilku lat w Rafajłowej marszem narciarskim Huculskim Szlakiem II Brygady Legionów Polskich współorganizowanym przez Towarzystwo Przyjaciół Huculszczyzny, Polski Związek Narciarski oraz Urząd Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojskowego. Dla upamiętnienia natomiast rozgrywających się w Rafajłowej legionowych walk, nowo powstałe schronisko przyjęło imię Drugiej Karpackiej Brygady Legionów Polskich „ku pamięci bohaterskich zmagań w okolicach Rafajłowej naszych legionów w okresie wielkiej wojny i dla uwiecznienia nieśmiertelnego czynu legionowego”5.

Schronisko WKN. Widok od północnego wschodu. Pocztówka fotograficzna, autor nieznany, wydanie z lat 1938-39 (ze zbioru J.Skłodowskiego)

Schronisko było obszerną drewnianą budowlą zrębową wzniesioną w stylu huculskiej grażdy – jak wspomniano, przez miejscowych majstrów. Stanowiły ją ustawione w czworobok cztery elementy architektoniczne okalające wewnętrzny odkryty dziedziniec. Trzy z nich to ustawione w podkowę skrzydła użytkowe, których ściany tworzył wieniec z drewnianych bali, czwarty zaś to frontowe, także z bali, ogrodzenie z centralnie usytuowaną bramą, z przeprutymi w nim, po obu jej stronach, zespołami trzech niewielkich masywnie obramowanych okien, przydających kompleksowi znamiona obronności. Skrzydła budowli, parterowe, z wyniosłymi poddaszami – dwupoziomowym w skrzydle środkowym i wyposażonymi w okna mansardowe przykrywał stromy, wysunięty ku przodowi kryty starannie drobnym gontem dach, w którego kalenicach rysowały się murowane kominy. Gontami także pokryte było ogrodzenie i brama. Zarówno całość budowli, jak i jej detale, m.in. półszczyty środkowego skrzydła zdobione dwukolorową drewnianą mozaiką, ozdobnie wykonane drzwi wejściowe z dekoracją promieniście ułożonych w ich górnej części listew wspartych na łuku kryjącym monogram WKN, uskokowe profilowanie rysiów i podpór stropu przyokapowej części dachu wydatnie wysuniętej przed płaszczyznę fasady czy geometryczny ornament cięty w futrynach okien ogrodzenia są przykładem starannej huculskiej ciesiołki zawierającej wiele elementów zdobniczych miejscowej proweniencji.

Borys Wargenau, kierownik schroniska WKN w Rafajłowej, zapewne lata 50. XX w. Autor fotografii nieznany (ze zbioru Włodzimierza Wargenaua)

Schronisko, którego kierownikiem został członek Klubu Borys Wargenau – z wykształcenia technik-mechanik, także parający się ambitnie fotografią, miało 60 miejsc noclegowych (według niektórych źródeł 160, co jest liczbą przesadzoną). Na parterze znajdowały się: duża jadalnia, świetlica, dwie kuchnie – główna i turystyczna, narciarnia, pomieszczenia gospodarcze oraz biuro i mieszkanie kierownika obiektu. Na drugiej kondygnacji mieściło się osiem zbiorowych pokoi noclegowych, zaś na trzeciej (w skrzydle środkowym) – cztery. Schronisko miało nowoczesną, zwłaszcza w tamtych latach na Huculszczyźnie, infrastrukturę – instalacje bieżącej wody zimnej i ciepłej umożliwiające wyposażenie obiektu w umywalnie i natryski oraz centralne ogrzewanie, co czyniło obiekt całorocznym. Oprócz funkcji ściśle schroniskowych obiekt udzielił także pomieszczeń stacji ratunkowej TKN (Zimowego Górskiego Pogotowia Ratunkowego Towarzystwa Krzewienia Narciarstwa) oraz miejscowej placówce KOP (Korpusu Ochrony Pogranicza). Częstymi bywalcami schroniska byli oczywiście członkowie Klubu, także członkowie rodziny kierownika – i tak np. Stanisława Wargenau, żona Edmunda, młodszego brata kierownika, dorywczo pełniła funkcję gospodyni obiektu, posiadającego zresztą stały personel pomocniczy. Schronisko WKN odwiedzało coraz więcej górskich wędrowców oraz narciarzy, a ono samo pojawiło się na licznych fotografiach takich autorów jak często bywający latem i zimą w Rafajłowej Adam Lenkiewicz, Maksymilian Dudryk-Darlewski czy Antoni Śmiałowski - prace ich chętnie reprodukowano w postaci fotowidokówek (pocztówek fotograficznych). Renoma schroniska rosła, dzięki czemu stawało się coraz bardziej znanym miejscem na turystycznej i narciarskiej mapie Polski. Jako ciekawostkę można wreszcie dodać, że były tam dwa schroniskowe psy – białe owczarki o imionach Żaba i Żuraw.

Schronisko WKN – elewacje południowo-zachodnia i południowo-wschodnia. Pocztówka fotograficzna, autor nieznany, wydanie z lat 1938-39 (ze zbioru J.Skłodowskiego)

Ten krótki okres świetności obiektu został brutalnie przerwany jesienią 1939 roku. Już we wrześniu, ze względu na wybuch wojny, frekwencja turystyczna w Rafajłowej zmalała praktycznie do zera. Już wcześniej, bo jeszcze w sierpniu, odmaszerował z placówki KOP stacjonującej w WKN oddział jej żołnierzy wraz z dowódcą – kapitanem Kazimierzem Bartyńskim (zginął później w Katyniu). Budynek WKN stał opustoszały, jedynym jego mieszkańcem, a zarazem i opiekunem, był jego dawny kierownik Borys Wargenau. Niebawem przyszli sowieci, początkowo bali się jednakże do schroniska wejść z obawy, że zostało wcześniej podminowane – po pewnym jednak czasie, z nastaniem mrozów, zostało zajęte przez wojsko. Urządziło ono w budynku schroniska miejsce zborne dla zatrzymanych na granicy (w rejonie Płoski czy Pantyru) przechodzących przez zieloną granicę na Węgry uciekinierów z okupowanego kraju, przede wszystkim zaś przeprowadzanych przez kurierów oficerów i żołnierzy Wojska Polskiego. Szybkie konne sowieckie patrole, na znak dany świetlną racą z granicy, przybywały na nią dokonując aresztowań i zabójstw. Żywi byli sprowadzani pod bronią do WKN, poddawani brutalnym  przesłuchaniom, a następnie odsyłani koleją leśną do NKWD w Nadwórnej, ciała zaś zwożonych saniami zabitych na granicy, a być może też i ofiar przesłuchań, grzebali w pobliżu schroniska. Ślad tych tragicznych pochówków nie zachował się, najstarsi mieszkańcy Rafajłowej także nic tu nie potrafią pomoc – jako dzieci w czasie wojny, tak jak i dorośli, ze strachu z dala omijali budynek schroniska. Borys Wargenau został z WKN wysiedlony, zamieszkał wtenczas na krótko w budynku nadleśnictwa, tzw. „Hallerówce”, pracował zaś w piekarni Juhasa na Pryłukach (przysiółek Rafajłowej). Jeszcze jesienią 1939 roku opuścił on Rafajłową, przedostając się z pomocą Cyganów przez Węgry do Rumunii. Po niedługim czasie powrócił jednak do Rafajłowej nie ujawniając się – przebywał tam bardzo krótki czas i po przekonaniu się o grożącym mu ze strony sowieckich władz niebezpieczeństwie opuścił ją definitywnie, by podobną co poprzednio drogą dotrzeć na Zachód. W „Hallerówce” (pod dolną częścią schodów prowadzących na strych), ukrył zawinięte w gazetę rodzinne dokumenty i zdjęcia, m.in. swej żony i córki. Odkryte przypadkowo przez przedwojennego polskiego nadleśniczego (który jeszcze mieszkał w Rafajłowej), pozostały w tej skrytce i nigdy już do właściciela nie trafiły. 

Wybuch wojny niemiecko-sowieckiej pod koniec czerwca 1941 roku spowodował szybką ucieczkę „pierwszych” sowietów. Oprócz licznych, wysadzonych przez nich w powietrze mostów, podpalili też szereg budynków, a wśród nich schronisko WKN (tu należy zdementować pojawiającą się drukiem informację, że spłonęło w 1944 roku podczas walk polskiej partyzantki z Niemcami). Jego powolny pożar trwał długo, ogień widocznie nie był sprawnie podłożony, więc budynek zaczął dymić dopiero po upływie dwunastu godzin. Spłonął doszczętnie, ludzie bowiem obawiali się go ratować z obawy o ewentualnie założone materiały wybuchowe6.

Schronisko WKN, widok od północnego wschodu – brama wejściowa. Pocztówka fotograficzna, autor Antoni Śmiałowski, wydawca Książnica-Atlas, Lwów 1939 r. (ze zbioru J.Skłodowskiego)

W nowej zaistniałej po zakończeniu wojny sytuacji politycznej i po zmianie granic państwowych odbudowa obiektu nie wchodziła w rachubę. Natomiast atrakcyjne miejsce jego posadowienia zostało wykorzystane do wzniesienia zupełnie nowego budynku służącego administracji tamtejszych lasów. W ten to sposób dopełniła się historia legendarnego WKN, którego istnienie, potwierdzone dawnymi, przedwojennymi zdjęciami, pozostało jedynie w ginących wspomnieniach rodzin dawnych tamtejszych bywalców i pamięci najstarszych, z roku na rok coraz mniej licznych mieszkańców dawnej Rafajłowej – tych, którzy wyjechali z niej do Polski i tych pozostałych w obecnej Bystryci.

Autor serdecznie dziękuje Pani Krystynie Chrzanowskiej-Grzesińskiej z Wrocławia za przekazanie mu wraz z wieloma ważnymi informacjami na temat przedwojennej Rafajłowej także dokumentalnych fotografii tamtejszego schroniska WKN. Kieruje też słowa podziękowania do Pani Barbary Wargenau z Warszawy i Pana Włodzimierza Wargenaua z Komorowa za życzliwe udzielenie wiadomości dotyczących postaci Borysa Wargenaua (kierownika schroniska WKN w Rafajłowej) i jego rodziny. Ponadto, wyraża Panu Włodzimierzowi Wargenauowi wdzięczność za udostępnienie do publikacji zdjęć ze zbioru rodzinnego oraz cierpliwe i długie rozmowy, podczas których, jako uczestnik tych historycznych już zdarzeń, wskazał osoby ze swej rodziny występujące na archiwalnych zdjęciach i uściślił nie opisane dotąd fakty dotyczące schroniska WKN w Rafajłowej.


1 Podstawowe Informacje na temat tego schroniska znajdują się w następujących publikacjach: Schronisko WKN w Rafajłowej. Turysta w Polsce. Rok IV, Nr 2. Warszawa-Kraków, luty 1938, s. 11; Dariusz Dyląg: Gorgany. Przewodnik. Oficyna Wydawnicza Rewasz, Pruszków 2008, s. 93-94; Łukasz Quirini-Popławski: Schroniska turystyczne z elementami stylu huculskiego w Czarnohorze i Gorganach do 1939 r. w: Mateusz Troll, Agata Warchalska (red.): Huculszczyzna w badaniach młodych naukowców. COTG PTTK, IGIGP UJ, Kraków 2011, s. 138-139; Ryszard Bogdziewicz: Schroniska górskie od Beskidu Śląskiego do Czarnohory w latach 1874-1945. Drukarnia i Wydawnictwo Akademickie WSSP im. Wincentego Pola, Lublin 2012, s. 236-237.
 
2 Wacław Weker - biogram w Wikipedii.
 
3 Maksymilian Dudryk-Darlewski – biogram w Wikipedii.
 
4 Z uwagi na dotychczasowy brak publikacji na temat tych osób, przedstawia się ich krótkie biogramy. Edyta Wargenau, ur. w 1901 roku i Borys Wargenau, ur. w 1903, dwoje z czworga dzieci Edmunda i Marii z d. Wróbel, ukończyli gimnazjum w Warszawie. Edyta była aktywną działaczką Warszawskiego Klubu Narciarskiego. W czasie okupacji czynna w PCK oraz w podziemiu niepodległościowym. Po wojnie przez wiele lat prowadziła sekretariat Klubu. Zmarła w Warszawie w wieku 92 lat. Borys w czasie 2 wojny światowej dotarł z Rumunii do Francji, gdzie walczył na Linii Maginota. Następnie przebywał w Anglii, był żołnierzem w dywizji gen. Maczka, po zakończeniu działań wojennych osiadł w tym kraju. Dalsze lata życia spędził w Australii (dokąd wyjeżdżał dwukrotnie), gdzie zmarł ok. 1997 roku. Polskę odwiedził trzy razy (po raz pierwszy w 1975, ostatni w latach 80-tych). Notatka autora z rozmowy z Włodzimierzem Wargenauem z 20 i 30.07.2015.
 
5 Schronisko WKN … op. cit. 1/.
 
6 Krystyna Chrzanowska-Grzesińska, Stefan Chrzanowski: Wspomnienia z Rafajłowej z lat 1939-1943. Lwowskie Spotkania. Społeczno-Kulturalny Kwartalnik Polski na Ukrainie. Nr 4, 2013.
 
Autor: dr Jan Skłodowski, członek-założyciel Stowarzyszenia "Res Carpathica"

Wszystkie materiały wizualne i audytywne znajdujące się w bibliotece internetowej Stowarzyszenia "Res Carpathica", tak w całości, jak i w odniesieniu do ich części składowych:  tekstów, zdjęć, filmów i nagrań dźwiękowych - zarówno współczesnych, jak i archiwalnych, są objęte i chronione prawami autorskimi, wobec czego jest zabronione wszelkie wykorzystywanie ich na jakichkolwiek nośnikach bez wskazania źródła oraz uzyskania zgody ich autorów i właścicieli zbiorów. 

 

Chatka U Kuby to już kultowe miejsce dla turystów, udających się w Czarnohorę. Położona na skraju górskiej wsi Bystrec, stanowi idealny punkt wypadowy dla wycieczek w najciekawsze punkty wschodniej części Czarnohory. Przedstawiamy historię Chatki spisaną przez jej założyciela, Kubę Węgrzyna


Pierwszy raz zobaczyłem chatkę w lipcu 1999 roku, kiedy jako pilot-rezydent pewnej przemyskiej firmy turystycznej prowadziłem grupę turystów z Gdańska. Szliśmy na Kostrzycę, a w drodze powrotnej przechodziliśmy koło chatki wracając do Dzembroni. Była opuszczona. Drzwi zamknięte, okna zasłonięte okiennicami, ale jedno okno od północy było otwarte. Urzekła mnie położeniem, względnie dobrym stanem, a kiedy zobaczyłem jej wnętrze oniemiałem. Rzeźbiony sosręb (po huculsku swołok), sprawiał wrażenie, jakby był świeżo zrobiony. Rzucały się też w oczy piękne schody na strych i intarsjowane krzyżyki na ścianach. Później dowiedziałem się, że krzyżyki były pamiątką piorunów, które podobno kiedyś uderzyły w budynek. Chatka została zbudowana w 1932 roku przez jednego z najbogatszych gospodarzy w Bystrecu. Nazywał się Mohurec i podobno był spokrewniony z majstrem, który zbudował dom Stanisława Vincenza. Właściciel własnoręcznie wyrzeźbił swołok, a wzory tam zawarte mają religijną konotację. Budowniczym nie było łatwo, bo właściciel gruntu położonego poniżej nie zgodził się na transport budulca wozami, więc bale na chatkę były transportowane na plecach robotników. Co więcej wszystkie belki były obrabiane ręcznie. Chatka zamieszkana była do 1982, a ostatnim w jej życiu wydarzeniem było wesele w tym właśnie roku. Wtedy właśnie, aby było więcej miejsca do tańca, rozebrano stary gliniany piec.

Zauroczony chatką zacząłem się wypytywać sąsiadów czyją jest własnością, ale ze wszystkich stron dostawałem odpowiedzi, że jest przeklęta, ponieważ ktoś się tam powiesił. Nikt nawet nie chciał o tym rozmawiać. Mijały lata, chatka coraz bardziej podupadała, a ja nie mogłem nic zrobić. Próbowałem znaleźć sobie miejsce gdzie indziej. Kiedy wszystkie próby spełzły na niczym i byłem bliski poddania się, usłyszałem, że zaprzyjaźnieni gospodarze z Bystreca sami, bezinteresownie poprosili innych gospodarzy o pomoc w znalezieniu mi jakiejś sadyby. Wdzięczny za pomoc, odwiedziłem ich z butelką samogonu, żeby podziękować, a na koniec wizyty zapytałem jeszcze raz o tę, jedynie słuszną, chatkę. W odpowiedzi dowiedziałem się, że jest na sprzedaż, właścicielem jest gospodarz z Krasnika i trzeba się śpieszyć, bo właściciel planuje rozmontowanie chatki i przeniesienie jej gdzieś w doliny. Kiedy spytałem czy już nie jest przeklęta z powodu samobójstwa, dowiedziałem się, że zdarzyło się to nie w tej chatce, ale w innej!

  

Chatka - jak było, jak jest, widok od przodu

Już następnego dnia zszedłem do Krasnika. Okazało się że gospodarz jest chętny do współpracy, zgodził się na sprzedaż chatki, podał rozsądną cenę, ja przekazałem zaliczkę, a on dał mi klucz do chatki. To było święto!

Potem wspólnie z naszym przyjacielem Jurą z Kijowa rozpoczęliśmy mozolny i powolny proces remontowania Chatki. Wymieniliśmy zbite szyby w oknach, z pomocą turystów umyliśmy podłogę zanieczyszczone przez krowy, które przez lata chatkę traktowały jak saraj (budka dla krów i koni, gdzie mogą się schronić w słotne lub chłodne dni). Potem trzeba było Chatkę podnieść, bo niektóre ściany osunęły się nawet na pół metra. W miarę upływu czasu Chatka prostowała się i piękniała.

Po wielu latach Chatka ma już nowy drewniany dach i zabudowane poddasze, gdzie znajduje się sypialnia dla turystów. Pod Chatką jest łazienka z toaletą, dwiema umywalkami i prysznicem, na tyłach stoi nowiutka sauna. W przyszłości planujemy zrobić system ogrzewania ciepłej wody i odbudować huculski piec, na wzór tego, jaki tam kiedyś był. Nie będzie to trudne, bo oprócz śladów na ścianie, suficie i podłodze mamy rysunek byłego pieca, wykonany przez Hucuła, który tam kiedyś mieszkał.

  

Chatka - jak było, jak jest, widok od tyłu

Chatka stoi na stoku Koszaryszcza, 300 metrów od anteny telefonii komórkowej, widocznej ze wszystkich stron. Lokalizacja jest idealna, bo w zasięgu jednodniowych wycieczek dostępne  są najciekawsze miejsca w Czarnohorze. W pobliżu Chatki przebiega najstarsza ścieżka Czarnohory oznaczona czarnym szlakiem, prowadząca od Czerdaka (ujście potoku Bystrec do Czeremosza) do Munczela w głównej grani. Korzystając z tej samej ścieżki można również dojść na Popiwan lub na Smotrec.

Inna ścieżka z Chatki prowadzi przez wieś Bystrec w masyw Kostrzycy, skąd jest najpiękniejszy widok na pasmo Czarnohory. Jeszcze inna prowadzi przez górną część Bystreca w stronę kotła Gadżyny. Stamtąd można pójść w Kizie Ułohy, na Przełęcz Maryszewską z ruinami schroniska turystycznego i ewentualnie w stronę Howerli, wreszcie można odwiedzić symbol Czarnohory, czyli Szpyci.

Współrzędne geograficzne Chatki u Kuby: N 48°06.933' , E 24°40.814

Najnowsze informacje o Chatce znajdziecie na Facebooku oraz na stronie www.chatkaukuby.eu.

Autor: Kuba Węgrzyn, członek-założyciel Stowarzyszenia "Res Carpathica"


Wszystkie materiały wizualne i audytywne znajdujące się w bibliotece internetowej Stowarzyszenia "Res Carpathica", tak w całości, jak i w odniesieniu do ich części składowych:  tekstów, zdjęć, filmów i nagrań dźwiękowych - zarówno współczesnych, jak i archiwalnych, są objęte i chronione prawami autorskimi, wobec czego jest zabronione wszelkie wykorzystywanie ich na jakichkolwiek nośnikach bez wskazania źródła oraz uzyskania zgody ich autorów i właścicieli zbiorów.